14 sierpnia 2016

Chusta Good Old Days

Brak komentarzy:
 

Dzisiaj chusta, która doprowadziła mnie do stanu przedzawałowego a raczej włóczka, której użyłam do jej zrobienia.
Ale o tym za chwilę. 

Mama Gosia poprosiła mnie o zrobienie chusty, a że w między czasie wpadł mi test od Hani Maciejewskiej to się dobrze złożyło. W oryginale chusta Hani jest z czterech kolorów jednak Mama Gosia chciała wersję bardziej stonowaną więc zdecydowałyśmy się na użycie trzech barw. Jednym z kolorów miał być bordowy. Pomyślałam super, piękny kolor a w dodatku ostatnio bardzo modny więc rach ciach i zamawiam. Niestety znalezienie odpowiedniego odcienia okazało się bardziej kłopotliwe. Przekopałam cały internet i ostatecznie zdecydowałam się na włóczkę Gazzal Baby Wool. Włóczka to 40% wełna merynosa, 40% poliakryl, 20% syntetyczny kaszmir. W pracy dosyć przyjemna chociaż nie ukrywam, że jestem już rozbisurmaniona włóczkami z lepszym składem. O dziwo najgorzej dziergało się najjaśniejszy kolor bo niestety trochę skrzypiał na drutach.

Sam test był bardzo przyjemny. Wzór rozpisany bardzo przejrzyście. Oczka sunęły po drucie od jednej zmiany koloru do kolejnej. Mimo pokaźnych gabarytów dzierga się ją dosyć szybko i co najważniejsze nie nudzimy się przy niej.

Chusta wychodzi bardzo efektownie, zobaczcie sami.


Dane techniczne:
Wzór - Good Old Days by Hanna Maciejewska
Włóczka - Gazzal Baby Wool; kolory: 801, 816, 818
Druty - 3,75

Wrócę teraz do tej nieszczęsnej włóczki. Wydziergałam chustę i jak to zwykle bywa zawsze gotowy udzierg moczę w Eucalanie (w letniej wodzie). Bardzo lubię ten płyn bo nie trzeba go wypłukiwać, wystarczy odcisnąć nadmiar wody i już można rozkładać do suszenia. No więc namoczyłam chustę, wróciłam po nią po ok 30 minutach i... dostałam zawału. Okazało się, że bordowa puściła kolor a biała bardzo chętnie go przyjęła. To co wtedy wydobyło się z moich ust nadaję się tylko do cenzury. Byłam tak wściekła jak jeszcze nigdy. Nie dość, że to test to jeszcze chusta nie dla mnie. Ogarnęła mnie czarna rozpacz :(

Zaczęłam ją jakoś ratować. W ruch poszedł odplamiacz. Byłam tak zdesperowana, że włożyłam ją do pralki i stwierdziłam, że gorzej już być nie może. Trzy spotkania z Vanishem nie przyniosły zadowalających rezultatów. Niestety :(
Byłam gotowa ją spruć i szybko o niej zapomnieć jednak Mama Gosia po oględzinach stwierdziła jednak, że da się nosić. Jak się ją ładnie zamota to nie widać tych przebarwień. Jak to mówią mądry nie zauważy a głupi pomyśli, że tak ma być. I niech tak zostanie.

Pozdrawiam cieplutko
Monia :)

Ps. Z kim się widzę w najbliższy weekend w Toruniu?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
Obsługiwane przez usługę Blogger.